ďťż

sunsetting

photo

17 grudnia 2008 roku Parlament Europejski przyjął w pierwszym czytaniu tzw. pakiet klimatyczny. Zapisy pakietu zobowiązują państwa członkowskie Unii Europejskiej między innymi do tego, aby do roku 2020 zmniejszyły emisję dwutlenku węgla do atmosfery o 21% w stosunku do poziomu z 2005 roku. [1]

Orędownicy pakietu klimatycznego starają się przekonać opinię publiczną, że ocieplenie klimatu jest spowodowane nasilaniem się efektu cieplarnianego na skutek wzrostu stężenia dwutlenku węgla w atmosferze, i że owo stężenie rośnie w wyniku działalności człowieka – zwłaszcza przemysłowej i motoryzacyjnej. Trzeba podkreślić, że twierdzenie o nasilaniu się efektu cieplarnianego jest hipotezą, a więc przypuszczeniem i nie ma na to przypuszczenie – jak zresztą na każde inne – jednoznacznych dowodów. Nieprzekonani o zgubnym wpływie emisji przez człowieka dwutlenku węgla na klimat Ziemi zwracają chociażby uwagę na okresowość zjawisk pogodowych. Analiza pomiarów meteorologicznych, zapisów kronikarskich i innych źródeł historycznych wykazuje bowiem, że w dziejach Ziemi występują naprzemiennie długotrwałe okresy cieplejszego i chłodniejszego klimatu. Na przykład na Grenlandii uprawiano w średniowieczu jęczmień. Potem zaniechano tego ze względu na ochłodzenie klimatu. Dziś kiedy temperatura na Grenlandii rośnie, znowu zakłada się tam próbne uprawy jęczmienia. [2]

Brak jednoznacznych dowodów potwierdzających opinię nie musi oznaczać, że jest ona fałszywa. Załóżmy dla potrzeb dalszych rozważań prawdziwość hipotezy o nasilaniu się efektu cieplarnianego wskutek aktywności człowieka.

W 2005 roku państwa członkowskie Unii Europejskiej wyemitowały do atmosfery około 4,3 mld ton dwutlenku węgla. Jak już wcześniej wspomniano Pakiet Klimatyczny obliguje państwa UE, aby zmniejszyły swoją emisję o 21% w porównaniu do poziomu z roku 2005 – czyli o 0,9 mld ton dwutlenku węgla. Ogólnoświatowa emisja dwutlenku węgla w wyniku działalności człowieka wynosiła w 2005 roku około 28,5 mld ton. Zatem wydzielanie dwutlenku węgla do atmosfery spadnie w następstwie wprowadzenia pakietu klimatycznego o około 3% w stosunku do poziomu światowej emisji z 2005 roku. Stanie się tak oczywiście pod warunkiem, że reszta świata w 2020 roku nie będzie wytwarzała więcej dwutlenku węgla niż w roku 2005, co jest raczej wątpliwe. Istnieje wprawdzie międzynarodowe porozumienie w sprawie ograniczenia emisji dwutlenku węgla, w postaci Protokołu z Kioto powstałego pod auspicjami ONZ, jednak za złamanie jego postanowień – w przeciwieństwie do pakietu klimatycznego – nie grożą żadne konsekwencje finansowe. Nadto ratyfikacji protokołu z Kioto odmówiły Stany Zjednoczone – jeden z największych emitentów dwutlenku węgla na świecie no i przede wszystkim czołowe mocarstwo. Ów fakt znacznie obniża rangę Protokołu z Kioto, wpływając na postawę państw, które ten dokument ratyfikowały ale jest im on nie na rękę. [3], [4]

Wróćmy jednak do pakietu klimatycznego. Czy ewentualny 3-procentowy spadek emisji, jaki da wdrożenie jego zapisów w roku 2020, zahamuje znacząco nasilanie się efektu cieplarnianego? Śmiem w to wątpić, jakkolwiek jestem laikiem w dziedzinie klimatologii. Żywię natomiast przekonanie graniczące z pewnością, że są tacy, którzy na pakiecie klimatycznym nieźle zarobią.

Pakiet klimatyczny wprowadza stopniowo płatne pozwolenia na emisję dwutlenku węgla do atmosfery. W związku z tym kraje w których dominuje energetyka konwencjonalna, na przykład węglowa, będą musiały kupować odpowiednio dużą liczbę uprawnień do emisji. Spowoduje to wzrost cen energii w państwach o przewadze energetyki konwencjonalnej. Jeżeli w omawianych krajach wzrosną ceny energii, to pójdą tam również w górę ceny większości towarów i usług, co obniży ich atrakcyjność na rynkach wewnętrznych i zagranicznych. Zwiększy się tym samym konkurencyjność dóbr wytwarzanych w państwach uzyskujących energię bez wydzielania dwutlenku węgla do atmosfery.

Tak się akurat składa, że będąca głównym promotorem pakietu klimatycznego Francja 78% energii wytwarza w siłowniach jądrowych, które jak wiadomo dwutlenku węgla nie emitują.

I tu nie żegnając się z sympatyczną Francją wchodzimy na nasze podwórko, bo właśnie Polska przeszło 90% energii elektrycznej uzyskuje w konwencjonalnych procesach spalania – przede wszystkim węgla kamiennego i brunatnego. Polska jest więc przykładem kraju, który będzie musiał nabywać dużo pozwoleń emisyjnych. Wprawdzie premier Donek przekonuje, że wynegocjował dla Polski korzystniejsze warunki pakietu w stosunku do pierwotnych drakońskich założeń, które skutkowałyby nawet 90-procentową podwyżką cen prądu, że w ramach tych wynegocjowanych warunków uzyskał dla nas 60 mld zł funduszy na dostosowanie polskiej energetyki do wymagań pakietu. Jednak nie wiadomo dokładnie czy są to rzeczywiste wpływy, czy też płatności za pozwolenia na emisję, które będą nam anulowane. Oby nie było z tymi bonusami dla Polski w pakiecie klimatycznym jak wcześniej z traktatem nicejskim – też miał nam zapewnić „niezwykle korzystne” warunki, a wyszło jak zwykle. [5]

Jest oczywiste (przynajmniej dla Polaków), że Polska winna posiadać system energetyczny zapewniający wystarczalną produkcję, opłacalność oraz zachowanie równowagi ekologicznej. Mniej oczywista jest odpowiedź na pytanie jakie konkretne rozwiązania spełnią te kryteria.

Jakie korzyści i jakie zagrożenia – oprócz rzekomego ocieplania klimatu – wynikają z faktu, że tak dużą część energii uzyskujemy w Polsce z węgla kamiennego i brunatnego?

Zasoby węgla kamiennego na obszarze Polski ocenia się na około 43,1 mld ton, zaś węgla brunatnego na 13,6 mld ton. Po uwzględnieniu średnich wartości opałowych węgla kamiennego i brunatnego (odpowiednio: 23 GJ/tonę i 14,25 GJ/tonę) wynika że dysponujemy 1,2 biliona GJ energii zawartej w tych kopalinach. W 2006 roku zużyto w Polsce 83,7 mln ton węgla kamiennego oraz 60,8 mln ton brunatnego, co w przeliczeniu na energię daje 2,8 mld GJ. Gdyby zatem krajowe zużycie węgla kamiennego i brunatnego utrzymywało się na poziomie z 2006 roku i eksploatowalibyśmy wspomniane surowce wyłącznie dla potrzeb gospodarki własnej, wówczas starczyłoby nam tych kopalin na przeszło 400 lat. Załóżmy jednak, że wydobycie w Polsce węgla brunatnego i kamiennego będzie dwukrotnie większe, choćby ze względu na eksport. W takim przypadku starczy nam węgla na przeszło 200 lat. 200 lat to tyle czasu ile upłynęło od okresu napoleońskiego do chwili obecnej. [6], [7], [8], [9], [10]

Zdawałoby się więc, że węgiel jeszcze dość długo będzie surowcem paliwowym, który ze względu na krajowe pochodzenie nie stanie się narzędziem wycelowanego w nas szantażu energetycznego – takim narzędziem jakim jest np. gaz ziemny w rękach rosyjskich oligarchów. Owe nadzieje w świetle pakietu klimatycznego stają się jednak złudne, bo chociaż nie jesteśmy przedmiotem jawnego szantażu energetycznego, to jest na nas wywierana – by użyć delikatnego sformułowania – presja rzekomo-ekologiczna, co w ostatecznym rezultacie mniej więcej na jedno wychodzi.

Siłą rzeczy nasuwa się myśl o energetyce atomowej jako alternatywie dla przynajmniej części siłowni węglowych w Polsce. Prowadząc te rozważania natrafimy na kolejny ciekawy zbieg okoliczności tyczący się Francji, która tak intensywnie forsuje pakiet klimatyczny. A mianowicie ojczyzna męża Carli Bruni, prócz tego o czym była mowa wcześniej, jest również potentatem w produkcji reaktorów atomowych. Zresztą media donosiły, że Sarkozy podczas pobytu w Polsce z okazji jubileuszu Nobla dla Lecha Wałęsy, miał zachęcać Tuska – naturalnie poza protokołem – do zakupu francuskich reaktorów atomowych. [11]

Scharakteryzowane wcześniej duże zasoby energii w postaci węgla jakie posiada Polska nie są mimo wszystko aż tak obfite byśmy czuli się zwolnieni od myślenia czym je uzupełnić lub zastąpić. Dlatego opcję energetyki jądrowej należałoby rozważać także wówczas gdyby nie wymierzono w nas pistoletu klimatycznego. Zaistniałe obecnie powiązanie kwestii budowy w Polsce siłowni nuklearnych z pakietem klimatycznym podniesie prawdopodobnie koszty inwestycji atomowych, jeżeli dojdą one do skutku. Zgodnie z prawem popytu-podaży im większe jest zapotrzebowanie na określone dobro tym wyższa jest cena jaką może uzyskać sprzedawca tego dobra. Zatem wszystko wskazuje, że producenci reaktorów atomowych – na przykład Francja – zażądają od Polski wyższych cen mając świadomość, że zakupy pozwoleń na emisję dwutlenku węgla będą nas kosztowały jeszcze więcej.

W planach Polski na najbliższe lata jest podobno budowa dwóch elektrowni jądrowych o łącznej mocy 6 GW. Sumaryczny koszt tych inwestycji ocenia się na minimum 15 mld euro, to jest mniej więcej tyle ile wynoszą 6-letnie dochody stołecznej Warszawy. Jeżeli jednak wykonawcy wiedząc o naszej klimatyczno-emisyjnej zagwozdce zażyczą sobie ceny – dajmy na to – o 5% wyższej to będziemy musieli dopłacić jeszcze 750 mln euro. Te 750 mln euro to równowartość Stadionu Narodowego na Mistrzostwa Europy w 2012 roku, albo 90 zbiórek pieniężnych podczas finałów Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. [12], [13], [14], [15]

Zwolennicy siłowni nuklearnych wysuwają argument o rzekomo niskich kosztach energii wytwarzanej w reaktorach atomowych. Porównajmy więc jak kształtują się ceny prądu w Polsce oraz we Francji, która – przypomnijmy – przeszło trzy czwarte energii produkuje w elektrowniach jądrowych.

Eurostat podaje, że na początku 2007 roku cena brutto energii elektrycznej dla gospodarstw domowych wynosiła w Polsce 11,84 euro za 100 kWh, a we Francji 12,11 euro. W tym samym czasie 100 kWh dla odbiorców przemysłowych w Polsce kosztowało 5,93 euro brutto, a dla odbiorców przemysłowych we Francji 5,87 euro. Wobec tego ceny prądu w „węglowej” Polsce i w „atomowej” Francji na początku 2007 roku były do siebie zbliżone.

Sytuacja w pierwszym półroczu 2008 roku była już zasadniczo odmienna. Chociaż ceny brutto energii elektrycznej dla odbiorców indywidualnych w obu państwach nadal niewiele się różniły (Polska – 12,59 euro za 100 kWh, Francja – 12,13 euro), to jednak cena 100 kWh energii dla odbiorców przemysłowych w Polsce (8,81 euro brutto) była już o przeszło 37% wyższa od tej jaką płacili francuscy przedsiębiorcy (6,41 euro). Ów potężny wzrost kosztów za prąd dla polskiego przemysłu stał się możliwy w wyniku uwolnienia 1 stycznia 2008 r. cen energii dla odbiorców korporacyjnych. Niebagatelną przyczyną ekonomiczną tego wzrostu były nabierające realnych kształtów zapowiedzi odpłatności za emisję dwutlenku węgla, które ziściły się w przyjętym przez Europarlament pakiecie klimatycznym. Nawet jeżeli pakiet klimatyczny jest pretekstem dla krajowych wytwórców energii do podnoszenia cen, to nie byłoby tego pretekstu gdyby nie pakiet. [16], [17]

Z powyższych faktów wynika, że pakiet klimatyczny nim jeszcze wszedł w życie, już zaszkodził polskiej gospodarce.

Szukając odpowiedzi na pytanie czy budować w Polsce siłownie atomowe warto wiedzieć jaka jest wystarczalność złóż uranu, będącego obecnie podstawowym surowcem z którego produkuje się paliwo do reaktorów. Według danych World Nuclear Association zasoby, które opłaca się wydobywać wynoszą 5,5 mln ton uranu, natomiast roczne zapotrzebowanie kształtuje się na poziomie 65 tys. ton. Jeśli zatem zapotrzebowanie na uran utrzymywałoby się na tym samym poziomie wówczas powinien on być dostępny jeszcze przez około 80 lat. W porównaniu z przedstawioną wcześniej wystarczalnością krajowych złóż węgla, perspektywa wyczerpania opłacalnych złóż uranu nie jest więc odległa, a jeżeli zdecydujemy się na siłownie atomowe będziemy uzależnieni – przynajmniej w najbliższym czasie – od zasobów zagranicznych, bo na terenie Polski nie ma w tej chwili kopalni uranu. [18]

My Polacy wielokrotnie w swojej historii byliśmy nabijani w butelkę, częstokroć nie bez własnego udziału. Od konferencji jałtańskiej była to ordynarna ruska flasza. Dobywający się z jej wnętrza wyziew gazu ziemnego mdli nas po dzień dzisiejszy. Jeszcześmy z tej flachy na dobre wyszli, a dajemy się znowu wpakować. Tym razem w elegancki francuski pakiecik – „klimatyczny”.


Dyskutując o pakiecie klimatycznym warto prześledzić jakie stanowisko w omawianych kwestiach zajęły nasze czołowe ugrupowania polityczne i ich przedstawiciele, w tym europarlamentarzyści.

Według mnie PiS i Pan Prezydent Lech Kaczyński przegapili zagrożenia dla Polski wynikające z przyjęcia pakietu, który był opracowywany już wtedy gdy partia Prawo i Sprawiedliwość była u władzy. Nie przypominam sobie żeby w debacie publicznej przedstawiciele PiS lub Pana Prezydenta zwracali dobitnie uwagę na niebezpieczeństwa wynikające z przyjęcia prokurowanych przez europejską biurokrację dyrektyw klimatycznych.

To poważny zarzut wobec ugrupowania, które przedstawia się wyborcom jako strażnik narodowych interesów.

Dlaczego połowa europosłów należących do PiS-u głosowała za dyrektywą o handlu zezwoleniami na emisję CO2, a jedna czwarta (posłowie Szymański i Tomaszewska) poparła pakiet w całości? Może dlatego, że głosując przeciw przyznaliby, że ich partia wówczas gdy była u steru nie dostrzegła co naprawdę gotuje się w europejskiej kuchni w związku z rzekomą troską o środowisko naturalne. [1], [2]

Natomiast znanemu eurodeputowanemu z PiS-u Adamowi Bielanowi zabrakło chyba odwagi by zając stanowisko w tak ważnej dla polskiej gospodarki kwestii, bo mimo iż był obecny na posiedzeniu nie wziął udziału w głosowaniach nad pakietem klimatycznym.

A co w związku z pakietem robiła rządząca obecnie Platforma Obywatelska? Moim zdaniem też niewiele. Można odnieść wrażenie, że Donald Tusk zauważył problem pakietu klimatycznego wówczas kiedy szukał pretekstów by dowalić Prezydentowi i zakwestionować jego uczestnictwo w szczytach przywódców państw Unii Europejskiej. Kosmetyczne złagodzenia zapisów pakietu wynegocjowane przez Tuska nie zmieniają wątpliwych przesłanek na jakich opierają się pomysłodawcy dyrektyw klimatycznych. Wprowadzone uregulowania najprawdopodobniej pomogą środowisku naturalnemu tyle co umarłemu kadzidło, za to uderzą nas wszystkich po kieszeni podnosząc koszty restrukturyzacji polskiego przemysłu energetycznego.

Nie przeszkadza to Tuskowi kreować się na twardego negocjatora, który uchronił naród przed finansową katastrofą.

Eurodeputowanym z listy PO okazującym już nie tylko akceptację pakietu klimatycznego, ale wręcz kuriozalny nad nim zachwyt, jest profesor Jerzy Buzek. „Pakiet jest dobry dla Polski. Nie chodzi tylko o to, że dostaliśmy to, co chcieliśmy (sic!), ale i o to, że ożywi on innowacyjność polskiej gospodarki.” – stwierdził Buzek w wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej”. [3] Słowa Jerzego Buzka przywodzą mi na myśl psychopatycznego ojca, który z dobrotliwym uśmiechem – takim jak Pana Profesora – zwraca się do swojego gnuśnego dziecka: „A teraz kochany synku roztrzaskam Ci kolano, bo rehabilitacja jakiej zostaniesz poddany będzie dla Ciebie bodźcem do podjęcia ruchowej aktywności”.

W związku z takimi wypowiedziami jak premiera Donka czy profesora Buzka jest oczywiste, że prawie wszyscy posłowie do Europarlamentu z ramienia PO obecni na sesji głosowali za przyjęciem pakietu klimatycznego w całości. Mały wyjątek przytrafił się tylko Bogusławowi Sonikowi, który zapewne z przyczyn losowych nie wziął udziału w pierwszym głosowaniu.

Więcej werbalnego krytycyzmu wobec pakietu klimatycznego prezentuje prof. Adam Gierek, wybrany do Parlamentu Europejskiego z listy Sojuszu Lewicy Demokratycznej - Unii Pracy. 18 listopada na forum Grupy Parlamentarnej Europejskich Socjalistów (GPES) prof. Gierek powiedział: „... Lewica powinna cały ten zmanipulowany Pakiet Klimatyczno-Energetyczny odrzucić. Bez niego cel polityczny „3 x 20” jest bowiem możliwy do osiągnięcia z wykorzystaniem innych narzędzi uwzględniających zasadę zrównoważonego rozwoju, sprawiedliwości i solidarności.” Ponadto na swojej stronie internetowej europoseł Gierek wyraża się sceptycznie o hipotezie według której emitowany w wyniku działalności człowieka dwutlenek węgla wywiera decydujący wpływ na globalne ocieplenie. [4], [5], [6]

Pomimo tych poglądów prof. Gierek poparł w głosowaniu wszystkie regulacje prawne wchodzące w skład pakietu klimatycznego. Jednak informacji jak i dlaczego właśnie tak głosował próżno szukać na stronie europosła Gierka.

Z zachowania profesora Gierka można wyciągnąć wniosek, że dyscyplina partyjna w szeregach GPES jest dla niego wartością nadrzędną wobec interesów własnego kraju. Za okoliczność łagodzącą ocenę postawy europosła Adama Gierka należy uznać wpływ środowiska w jakim kształtował się jego charakter. Przecież to właśnie tata Adama Gierka – pierwszy sekretarz KC PZPR Edward Gierek – był inspiratorem wpisania do konstytucji PRL artykułu o umacnianiu przez Polskę przyjaźni i współpracy ze Związkiem Radzieckim. Nie ma się więc co dziwić, że europoseł Gierek jest tak posłuszny woli naszego nowego europejskiego „wielkiego brata”, skoro podobną uległość wobec dawnego „wielkiego brata” ze wschodu wykazywał jego osławiony ojciec.

Oczywiście Gierek-junior nie jest wyjątkiem wśród polskich eurodeputowanych z listy Sojuszu Lewicy Demokratycznej - Unii Pracy, jako że grupa ta jednomyślnie – jak za czasów Gierka-seniora – poparła pakiet klimatyczny „bez skreśleń”.

Nie inaczej postąpili lewicowi posłowie wybrani z listy Socjaldemokracji Polskiej.

Jeżeli chodzi o europosłów należących do Partii Demokratycznej-demokraci.pl (dawna Unia Wolności), to głosując jednomyślnie za wszystkimi dyrektywami pakietu klimatycznego po raz kolejny dowiedli, że są bezwolnymi pacynkami na politycznej scenie Unii Europejskiej.

W końcu trzeba parę słów poświęcić tym polskim eurodeputowanym, którzy mieli tyle determinacji by sprzeciwić się swoimi głosami klimatycznemu przekrętowi. Posłowie: Chruszcz, Czarnecki (Ryszard), Giertych, Krupa, Kuc, Kuźmiuk, Pęk, Piotrowski, Podkański, Rogalski, Tomczak, Wojciechowski (Janusz), Zapałowski głosowali przeciw dyrektywie dotyczącej handlu przydziałami emisji gazów cieplarnianych. Ta trzynastka to mniej niż jedna czwarta polskich europarlamentarzystów.

Posłowie Grabowski, Libicki, Romaszewski, Rutowicz wstrzymali się od głosu w kwestii handlu przydziałami emisji.

W parlamentach krajowym i europejskim zasiadają ci politycy na których oddaliśmy swoje głosy. Czy będziemy o tym pamiętali w czerwcu podczas najbliższych wyborów do Europarlamentu?
Można na pewno powiedzieć, że emisja czegokolwiek do atmosfery na pewno jej nie pomaga (bo emituje się też ogromne ilości paskudniejszych od dwutlenku węgla gazów) - natomiast czym innym jest szczera dbałość o środowisko naturalne, a czym innym obliczona na zysk i rozprawienie się z konkurencją kampania. Można w uzasadniony sposób przypuszczać, że kryją się za tym zachłanne zachodnioeuropejskie grupy interesu, które będąc w fazie rozwoju truły swoim przemysłem przez dziesiątki lat, a dziś przybierają "owczą skórę" i stają się rzecznikami ekologii.
Dlaczego można tak powiedzieć ? Badania wpływu przemysłu na środowisko naturalne prowadzone są od przeszło pięćdziesięciu lat i już wiele lat wstecz naukowcy wprost ostrzegali o niekorzystnym wpływie tego rodzaju działalności - nikt się jednak tym specjalnie nie przejmował, a wręcz przeciwnie - pomniejszano znaczenie tych badań i usiłowano kompromitować naukowców. Nikt przecież nie mówił by zatrzymać przemysł tylko by przywiązywać większą wagę do ochrony środowiska w trakcie procesów wydobywczych, przetwórczych i produkcyjnych - ale potężne lobby przemysłowe było niewzruszone na takie opinie - oznaczało by to przecież dodatkowe koszty.
Cóż więc się stało, że przemysł UE nagle pokochał przyrodę ? Czyżby wzrosła ich świadomość ekologiczna ? Nie, zdecydowanie nie wzrosła, tyle że większość fabrykantów z Europy Zachodniej przeniosła swoją produkcję do krajów dalekiego wschodu (Chin, Korei), które nie podpisały i z całą pewnością nie podpiszą ustaw ograniczających emisję czegokolwiek (nawet o wiele groźniejszego niż CO2) - więc tam można się dorabiać i truć dalej, natomiast denerwuje ich wizja tych jeszcze niezniszczonych przez zachodni kapitał fabryk i gospodarek w Europie Wschodniej, które mogą tworzyć dla nich zagrożenie jako potencjalna konkurencja - dlatego należy je w porę powstrzymać. A że ciężko jak widać zrobić to metodami czystej konkurencji, to warto je zdusić w inny skuteczny sposób, a pakiety klimatyczne świetnie się do tego nadają. Co ciekawe inne światowe gospodarki o wiele bardziej rozwinięte niż nasza jak np. amerykańska - nie podpisują się pod żadnym tego typu zobowiązaniem - a przecież trudno twierdzić, że tam nie posiadają ekologicznej świadomości. Jak znam głupotę Polski i Europy Wschodniej - to z radością podpiszą pakt klimatyczny - ku uciesze zachodnich polityków i ich interesów - i nawet nie będą się domagać żadnych okresów przejściowych czy ulg. Zresztą Polska zawsze z radością i ufnością wobec jej zachodnich "przyjaciół" podpisuje niekorzystne dla siebie umowy, traktaty czy zobowiązania - więc nie jest to niczym nowym.
Nie twierdzę, że nie trzeba walczyć z zanieczyszczeniem ziemi - trzeba, tylko, że solidarnie i ponosząc koszta proporcjonalne do możliwości krajów członkowskich, ich gospodarek i obywateli. Póki co wszystkie te zasady są jak zwykle złamane ! :evil:
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • kazimierz.htw.pl